Idea stworzenia smutnego psa była, przynajmniej dla mnie, jasna. Nie jestem pewien, czy spełnił on swoją rolę. Trucizna, która przesączyła się do obiegu już tam zostanie. Opowiadanie o swoim „męczeństwie” jest łatwe i sprawia, że człowiek coraz głębiej wchodzi na obszary, na których miłość nie różni się niczym od nienawiści. Jest przyjemnie strasznie przerażająco pięknie. Cierpię za miliony, cierpię za siebie, nie cierpię. Minęło dziewięć miesięcy, w sam raz tyle, żeby coś się urodziło. Nie mam pojęcia co to jest ale wiem jedno, smutny pies nie może dłużej być kim jest, bo zdechnie.
„A przecież nie prosił o wiele, o jedną rozmowę. Nie dane mu było nawet to. Namaszczona przez niego na boginię, okazała się nad wyraz ludzka, zdolna do zamrożenia, ignorowania, zdolna do podejmowania szybkich, bolesnych decyzji. Chociaż według pierwotnego planu nie miały być szybkie, bolesne zawsze. A przecież skomlał tylko o jedną rozmowę”.
Dalszy ciąg tej historii nie będzie różnił się od tego, co się stało, opisywanie byłoby więc kręceniem się w kółko, kąsaniem własnego ogona. Na końcu okazuje się, że nie bycie skurwysynem nie popłaca, ot i tyle. Dziękuję tym, którzy te wypociny czytali, tym którzy rozumieli i uczestniczyli jak i tym, którzy próbowali znaleźć tutaj ciekawą opowieść, przepraszam, że zawiodłem pod tym względem. Tak, prawie wszystkie słowa były napisane dla jednej osoby. Tak, nie zostaną przez nią odczytane. Tak, kończę.